Wisłoczanka Tryńcza – gdy droga na skróty prowadzi donikąd

Screenshot_2025-10-11-19-30-13-81_a23b203fd3aafc6dcb84e438dda678b6

Jeszcze kilka miesięcy temu w Tryńczy panowała euforia. Wisłoczanka po znakomitym sezonie sięgnęła po mistrzostwo klasy okręgowej grupy Jarosław, prezentując futbol na wysokim poziomie i przez długi czas będąc postrachem ligowych rywali.

Niestety, mimo sportowego sukcesu, zespół nie mógł świętować awansu. Powód? Klub partnerski – KS Wiązownica – spadł z III ligi do IV ligi podkarpackiej, przez co Wisłoczanka jako zespół rezerwowy nie mogła rywalizować szczebel wyżej.

Od euforii do problemów kadrowych

Obecny sezon wygląda zupełnie inaczej. Wisłoczanka boryka się z ogromnymi problemami kadrowymi. Zdarza się, że na mecz trudno zebrać pełną jedenastkę. Po 10 kolejkach drużyna zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, a atmosfera wokół klubu staje się coraz bardziej napięta.

Powód? Brak stabilności i oparcia o własnych zawodników. W poprzednim sezonie wielu piłkarzy z KS Wiązownica, którzy nie mieścili się w kadrze trzecioligowej, dostawało szansę gry w barwach Wisłoczanki. Dziś, gdy Wiązownica sama walczy o przetrwanie w IV lidze, tych „zasilających” zawodników po prostu zabrakło.

Partnerstwo, które przestało działać?

W teorii współpraca między klubami miała przynieść korzyści obu stronom – Wiązownica zyskiwała zaplecze do ogrywania młodych graczy, a Tryńcza mogła liczyć na wyższy poziom sportowy. Jednak w praktyce okazało się, że ta „droga na skróty” nie zawsze się sprawdza.

Gdy zabrakło zawodników z Wiązownicy, Wisłoczanka została praktycznie bez własnego trzonu drużyny. Zawodnicy, którzy jeszcze kilka sezonów temu bronili barw klubu w klasie A czy wcześniej B klasie, dziś często reprezentują inne drużyny lub po prostu zakończyli grę. Tryńcza znalazła się więc w trudnym położeniu – z jednej strony związana z większym klubem, z drugiej pozbawiona własnej tożsamości sportowej.

„Jakiś taki klub…”

Słowa trenera Marka Rybkiewicza z Czuwaju Przemyśl, wypowiedziane po jednym ze spotkań z Wisłoczanką, dziś brzmią wyjątkowo proroczo. W rozmowie po meczu, który miałem okazję komentować, padło charakterystyczne zdanie: „Jakiś taki klub…” – wtedy wypowiedziane pół żartem, pół serio. Dziś jednak w kontekście obecnej sytuacji Wisłoczanki można je odczytać zupełnie inaczej – jako przestrogę przed zbyt ścisłym podporządkowaniem się większemu partnerowi.

Czas na powrót do korzeni?

Być może historia Wisłoczanki Tryńcza stanie się przykładem dla innych małych klubów z regionu. Warto czasem zrezygnować z drogi na skróty i postawić na rozwój własnych zawodników.

Autor: Patryk Białogłowski